Danse macabre



Mijały lata, a ja coraz mocniej zaciskałam sobie pętlę na szyi. Wchodziłam w bagno coraz głębiej i głębiej tak, by w końcu zanurzyć się cała i utonąć. Czekałam na koniec, na wielki finał zupełnie jak na maskaradzie, na której wszyscy, bawiąc się wyczekują wielkiego finału, który uwieńcza koniec zabawy. Pragnęłam zaznać tych upokarzających doświadczeń, by na końcu móc wybrać czego chcę od życia. Po prostu chciałam wiedzieć jak to jest żyć z dnia na dzień, udając nieśmiertelną. Niesamowita pokusa. Szczerze mówiąc chwilami byłam naprawdę szczęśliwa i właśnie wtedy myślałam sobie "to jest to, tak chcę żyć. Nie mieć wyznaczonej północy, bo każdego dnia moja północ jest gdzie indziej, nie mieć stałej poduszki, do której przykładam swoją głowę, tańczyć z wiatrem, nie mieć ograniczonego czasu, robić to na co mam właśnie ochotę, nie należeć do nikogo, nie mieć niczego i mieć wszystko, bo świat jest moim domem, chodzić po ulicach nocą i rozmawiać z nieznajomymi, po prostu kochać życie takim jakim ono jest". Tak było chwilami, bo jednak przez większość czasu dopadała mnie samotność, poczucie beznadziejności. Tęskniłam za domem, za ciepłą herbatą pod kocem i poczuciem, że ktoś na mnie czeka, bo bardzo mnie kocha. Cały ten czas pragnęłam miłości tak bardzo, że w końcu na nią zachorowałam... Ta maskarada trwała, a ja z bólem w sercu i uśmiechem na ustach miałam cichą nadzieję na szczęśliwy koniec tej historii. Miałam nadzieję, że Bogu na mnie zależy i wybawi mnie z tej krainy śmierci póki jeszcze jest czas.

Komentarze

Popularne posty