O włos od nierządu
Słodkie jest światło, dlatego miło jest moim oczom oglądać Słońce. Bawi mnie gdy jego promienie pieszczą moją skórę. Czuję się jak beztroskie dziecko, które cieszy się latem. Każda pora roku ma swój szczególny zapach. Zapach lata lubię najbardziej, bo pachnie słodkimi truskawkami i lawendą. Ta lawendowa słodycz roznosi się w powietrzu, przypominając mi jak piękne jest życie.
Nawróciłam się w wieku szesnastu lat, a rok później w moim kościele pojawił się pewien żonaty mężczyzna. Miał dzieci nieco starsze ode mnie i zupełnie nie był w moim typie. Był gruby i łysawy, ale przynajmniej był wysoki. Tak naprawdę nie miało to dla mnie większego znaczenia. Mnie najbardziej pociąga umysł u mężczyzn, bo wszystko inne i tak z biegiem lat ulega zmianie. Inteligencja i poczucie humoru sprawiają, że nic więcej się nie liczy. Taki właśnie był D. zabawny i inteligentny. Pamiętam jego świadectwo. Mówił, że Bóg go uzdrowił gdy był małym chłopcem i że biegnąc pewnej nocy do domu usłyszał głos Boży. Bardzo mnie to zaciekawiło i zaczęłam z nim rozmawiać. Zadawałam mu wiele pytań. W końcu poprosił o mój numer telefonu i spytał czy bym nie chciała przyjechać po szkole do jego kancelarii. Zgodziłam się. Spędzaliśmy sporo czasu razem i nieustannie pisaliśmy ze sobą do nocy. Bardzo go polubiłam. Był dla mnie kimś w rodzaju bratniej duszy. Tak naprawdę był ojcem, którego potrzebowałam. Zakochałam się w nim. Wtedy myślałam, że to miłość, lecz nie miałam najmniejszego pojęcia czym ona jest. Miałam nadzieję, że D. odwzajemni moje uczucia, lecz bardzo się myliłam. W kościele wszystko się wydało. Wytłumaczył, że jedynie chciał pomóc zagubionej nastolatce, a ja pchałam mu się do łóżka, lecz on nie skorzystał z okazji. Wielki bohater. Tak sobie wtedy o nim pomyślałam. Miałam wielki żal do siebie o to, co się wydarzyło. Nie chciałam tego. To było wbrew moim zasadom. Nie twierdzę, że byłam święta, ale kiedyś przysięgłam sobie, że nigdy nie zwiążę się z żonatym mężczyzną. Nie potrafiłabym znieść myśli, że buduję szczęście na czyimś nieszczęściu. To takie cyniczne. Cały mój świat runął, a wraz z nim moja kobieca godność. To był moment, w którym nadzieja na jakiekolwiek dobro w moim życiu właśnie umarła. Kościół patrzył na mnie jak na trędowatą, więc odeszłam stamtąd. Nie miałam nic prócz wielkiego rozdarcia w sercu i poczucia, że nawet Bogu na mnie nie zależy. Miałam pretensje do Niego, że dopuścił do takiej sytuacji i pozwolił mnie zranić. Postanowiłam sprawdzić Bożą miłość. Chciałam upodlić się do granic możliwości, by zranić Boga. Chciałam, by czuł dokładnie to, co ja czułam gdy osoba, którą kochałam mnie porzuciła. Chciałam, by Bóg patrzył na to jak Go zdradzam i doprowadzam się do śmierci. Byłam chora z miłości i jedynie Jego ojcowska miłość mogła mnie uratować od tragicznego końca. Powiedziałam Bogu, że jeśli mnie kocha to pomimo moich decyzji o śmierci uratuje mnie i to będzie znak, że Mu na mnie zależy. "Ja będę żyła tak jakby Ciebie nie było, a Ty zrób wszystko aby mnie uratować, jeśli mnie kochasz" - powiedziałam Bogu. To był bunt. Pragnęłam, by Bóg pokazał mi jak bardzo jest o mnie zazdrosny i zawalczył o mnie.
Każdej nocy powracałam do czerni, najmroczniejszych zakamarków mojej duszy. Byłam centem, toczącym się między ścianami. Wiecznie na kacu moralnym. Nie znosiłam Słońca, bo za dnia wydawało mi się, że wszyscy wiedzą, co zrobiłam poprzedniej nocy. Nie chciałam by wiedzieli. Chciałam by dali mi spokojnie umrzeć, bo jedynie wiedzieć miał Bóg. Dni były trudne, miałam głęboką depresję. Nie miałam siły wstać z łóżka. Byłam samotna i chora z miłości. Nocami zwlekałam się z łóżka, robiłam make up, ubierałam się i wychodziłam na miasto do ludzi takich jak ja. Pustych i żebrzących o miłość. Choć bardzo tęskniłam za Słońcem uciekałam w gorzki
mrok, bo tylko on skrywał moje pożądanie. Byłam dziewczyną, dla której
noc była dniem. Chodziłam nocą ulicami miasta, by nie czuć smutku.
Szukałam pocieszenia, bo samotność mnie dobijała. Chciałam choć przez
chwilę poczuć się kochana, a przynajmniej mieć takie wrażenie. Bliskość
fizyczna wypełniała na krótką chwilę pustkę, która krzyczała "kochaj
mnie, kochaj!". Wiedziałam, że gdy tylko wzejdzie Słońce dopadną mnie
wyrzuty sumienia, a samotność zabije. Pomimo tej świadomości błąkałam
się między ciemnymi uliczkami, mając nadzieję, że za rogiem czai się
śmierć. Bałam się. Bałam się śmierci, bo wiedziałam dokąd mnie ona
doprowadzi. Prawdę powiedziawszy miałam nadzieję, że mnie ominie, bo Bóg jest przy mnie. Byłam na otwartej drodze gdzie nie należałam do nikogo i należałam do wszystkich. Byłam kobietą, która nie ma nic, a pragnie wszystkiego. Pragnienie
doświadczenia życia i obsesja wolności zatrważała mnie do
tego stopnia, że nie mogłam o niej mówić. Moje wizje o wolności rodziły się w moim sercu przez wiele lat, lecz gdy grzeszne pragnienia stały się rzeczywistością poczułam wielki smutek. Nie cieszyło mnie to, co robiłam. Wolność, której tak bardzo pragnęłam zaczęła mnie paraliżować. Słodycz grzechu nagle straciła swój smak. Pozostała mi gorycz życia, w którym nie było miłości, nie było Boga. Pustka była jeszcze większa. Wszystko, co dawało mi radość utraciło swój blask bezpowrotnie, a ja w tej beznadziejności zatęskniłam za Bogiem. Błąkałam się ulicami miasta ciemną nocą cicho wołając do Boga, by mi pomógł. Miałam nadzieję, że jeszcze usłyszy. Okazało się, że właśnie w tym wyschniętym miejscu, gdzie już od dawna nic nie rosło On tam był. Czekał na mnie.
Bóg mówił do mnie przez pijanych mężczyzn, których spotykałam na swojej drodze. Mówił mi, że jestem wartościowa i zbyt cenna, by szukać pocieszenia w seksualności, która nie ma nic wspólnego z miłością. To doświadczenie stało się moją nadzieją na lepsze jutro. Bóg okazał mi swą miłość i zawalczył o mnie. Dał mi to czego pragnęłam najbardziej, Jego obecności. Pomimo, iż odwróciłam się od Niego, On mówił do mnie.
Po niedługim czasie Bóg postawił na mojej drodze mojego cudownego męża. W najtrudniejszym momencie mojego życia, w największym mroku doznałam niesamowitej czułości Bożej i zrozumienia. Nie szukałam męża, nie chciałam wchodzić w żaden związek. To wydarzyło się samo. Najdziwniejsze jest to, że kiedy poznałam swojego męża wbrew temu, co czułam wewnętrzny głos mówił mi "on będzie Twoim mężem". Tak się stało. Pół roku później wzięliśmy ślub. Dziś jesteśmy cztery lata razem i przyznam, że nie znam bardziej bezinteresownego mężczyzny od mojego męża, tak kochającego i tak gotowego na straty. On zawsze czeka, kocha mnie w moich słabościach i podnosi, a co najważniejsze nigdy nie pozostawia spraw bez wyjaśnienia. Mój mąż jest najczystszym mężczyzną jakiego spotkałam. On oddał mi kobiecą godność i obdarzył bezgraniczną miłością. Jest dla mnie odbiciem Bożej miłości. Każdego dnia uczę się od mojego męża jak kochać prawdziwie. Dużo się od niego nauczyłam jednak jeszcze wiele przede mną. Byłam niczym wiatr na pogodę, lecz dziś dogania mnie spokój. Czasem myślę sobie, że Bóg podarował mi niesamowity skarb, który nie wiem czy potrafię wystarczająco docenić. Bardzo kocham swojego męża i mam nadzieję, że Bóg nauczy mnie kochać doskonale. Wiem, że zawsze można kochać lepiej, piękniej. Jedyną przeszkodą jest egoizm, który nie zawsze na to pozwala. Małżeństwo to jedynie cios dla egoizmu, lecz dziecko to już śmierć. Na szczęście mamy naszego rocznego synka, Samuela, który skutecznie wyplewia z nas resztki egoizmu. To lekcja miłości i pokory. Bardzo jej potrzebowałam. Mamy nadzieję, że Bóg podaruje nam więcej dzieci, bo Samuel wydobywa z nas dobro. Nasz dom jest otwarty dla ludzi tak jak nasze serca. Pragniemy, by ludzie doświadczali Boga poprzez naszą miłość do nich. Świat choruje z miłości, a jedynym lekiem na tę chorobę jest Miłość - Bóg.
Wyciągnięta z mroku życia dziś cieszę się światłem. Uwielbiam jego słodycz i to jak pieści moją skórę. Gdy widzę Słońce odczuwam ogromną radość, bo wiem, że niczego już nie muszę ukrywać. Jestem wolna . Jestem córką Boga, a On rozpieszcza mnie słodyczą światła, przypominając jak piękne jest życie. Żyć to za mało, bo życie należy celebrować mając w sercu Boga i niosąc światło.
Komentarze
Prześlij komentarz